Skip to main content

Trzęsienie ziemi w skansenie

 

Polskie fundusze inwestycyjne nadal tkwią w XX w. Na szczęście wygląda na to, że proces wejścia tej branży w wiek XXI właśnie się rozpoczął

Na stronach firmy Analizy Online jest tabela, w której można sprawdzić, jakie są wyniki funduszy inwestycyjnych. Na 569 podmiotów wymienionych na tej liście na plusie w ciągu ostatnich 12 miesięcy jest nieco ponad 200, czyli ok. 35 proc. Podkreślmy: w ciągu ostatniego roku zaledwie co trzeci z funduszy przyniósł swoim klientom choćby minimalną dodatnią stopę zwrotu! Ale i to tylko teoretycznie.

Warto bowiem zwrócić uwagę, że dane dotyczą zmiany wartości jednostki, bo o zyskach klienta decydują także opłaty, jakie pobiera TFI m.in. za zarządzanie. A te w Polsce są absurdalnie wysokie – w praktyce odbiera to sens inwestowaniu w fundusze. Przykładowo, według danych z połowy tego roku, opłata przy funduszach akcyjnych dla polskiego rynku to 4 proc. To oznacza, że fundusz musi najpierw odrobić 4,2 proc., aby klient mógł zacząć zarabiać.

Jeszcze dziwniej jest w przypadku funduszy dłużnych – średnia cena to w ich przypadku 1,52 proc. To więcej, niż wynosi główna stopa procentowa w Polsce! Oczywiście na obligacjach skarbowych można zarobić więcej, bo ok. 3 proc., tylko że przy tak wysokiej opłacie inwestorzy w fundusze dłużne po prostu realnie tracą, gdyż po odjęciu opłaty od dochodu z obligacji stopa zwrotu staje się niższa od inflacji...

Podobnie jest w przypadku funduszy pieniężnych – tam średni koszt to prawie 1 proc. To bardzo drogo jak na podmioty, których polityka inwestycyjna ogranicza się do takich instrumentów jak depozyty czy obligacje bliskie terminu wykupu.

Klient nie wie, za co płaci

Biorąc pod uwagę koszty funduszy, aż trudno uwierzyć, że są nadal chętni inwestować w ich jednostki. Przy takim stosunku ceny i jakości usługi do wyniku po prostu nie ma szans na uzyskanie przyzwoitego wyniku.

Przeciętny klient nie ma zielonego pojęcia, za co właściwie płaci. Być może są tacy, którzy myślą, że jego pieniądze służą do opłacenia analiz inwestycyjnych oraz świetnych zarządzających, ale to nieprawda. Faktycznie pieniądze idą do kieszeni banków i innych pośredników, do TFI bowiem płyną resztki, często sięgające 10 proc. całej opłaty za zarządzanie. Jak widać po wynikach, takie pieniądze to za mało, aby znaleźć ludzi, którzy umieją inwestować środki innych.

Pojawiła się nadzieja, że klienci się dowiedzą, iż przez lata żerują na nich ludzie, z którymi spotkali się kiedyś raz, przy podpisywaniu umowy. Dyrektywa MIFID II nakazała funduszom dokładnie informować, jakie opłaty są pobierane i na jakie cele. Wszyscy uznali, że przekazywanie tej informacji zatrzęsie branżą funduszy inwestycyjnych – i do boju ruszyli lobbyści. Obecnie nadal nie wiadomo, jakie informacje powinny być przekazywane klientom polskich funduszy i w jaki sposób. I nie wiadomo także, kiedy będzie wiadomo.

Jest nie tylko drogo i nieprzejrzyście, lecz na dodatek polskie TFI oferują klientom produkty, które na świecie zaczęły wychodzić z oferty już pod koniec XX w. Praktycznie nie ma na rynku polskich funduszy pasywnych, a więc takich, które odwzorowują zachowania poszczególnych indeksów rynkowych. Do nich płynie prawie połowa środków lokowanych przez klientów w funduszach.

U nas sprzedaje się fundusze, w których jest zarządzający, który – oficjalnie – dzięki znajomości rynku jest w stanie go pokonać. Ale efekty są takie jak na początku – tylko nieco ponad 1/3 funduszy jest na plusie.

 

czytaj więcej

wyszukiwanie po:

Newsletter BDO

Chcesz otrzymywać najnowsze informacje o najnowszych artykułach, aktualnościach i szkoleniach?