Skip to main content

MREL – rewolucja w polskich bankach

Polskie banki do 2024 roku będą musiały wyemitować około 50 mld zł zobowiązań, by spełnić podwyższone wymogi bezpieczeństwa, narzucane przez wspólnotowe instytucje. Problem w tym, że nasze banki są bezpieczne, a obowiązkowe emisje nie wyjdą im na zdrowie, przynajmniej w krótkim terminie

 

Polskie banki od 20 lat są jednymi z najbezpieczniejszych w Europie, a nawet na świecie. Najważniejszy współczynnik pokazujący ich wypłacalność (Tier1) jest zawsze wyższy niż dla sektora bankowego Unii Europejskiej. Mimo to do 2024 roku będą musiały wyemitować prawdopodobnie około 50 mld zł zobowiązań po to, by spełnić podwyższone wymogi bezpieczeństwa, wprowadzone przez Unię. Wygląda na to, że nie będzie to dla nich korzystne, szczególnie dla banków małych i średnich.

 

Resolution nie na papierze

 

Przepisy, które mają podnieść bezpieczeństwo kapitałowe banków, ujęte są w dwóch kluczowych dla tego rynku regulacjach – resolution i MREL.

 

Nie wdając się zbytnio w szczegóły można stwierdzić, że resolution to mechanizm restrukturyzacji i uporządkowanej likwidacji banków w Unii Europejskiej, który ma zagwarantować, że ten proces będzie przeprowadzany przy minimalnych kosztach dla klientów banków, podatników i gospodarki realnej. Ten mechanizm ma przenieść ciężar ratowania upadających instytucji finansowych z barków państwa (bail–out), czyli wszystkich podatników, na barki akcjonariuszy (bail–in).

 

Resolution zostało wprowadzone do polskiego prawa ustawą o Bankowym Funduszu Gwarancyjnym (obowiązuje od października 2016 roku). W naszym kraju za resolution odpowiada Bankowy Fundusz Gwarancyjny (BFG). To on może podjąć decyzję o rozpoczęciu tego postępowania, gdy plan naprawczy dla banku okazał się nieskuteczny.

 

W ramach resolution można zastosować wiele rozwiązań, by proces przebiegał jak najsprawniej i przy jak najmniejszych stratach. Chodzi tu o m.in. przejęcie przedsiębiorstwa, utworzenie instytucji pomostowej, umorzenie lub konwersję zobowiązań ratowanego banku czy wydzielenie praw majątkowych. Gdy do przeprowadzenia resolution niezbędne jest wykorzystanie środków BFG, konieczne staje się umorzenie w części lub w całości akcji banku, lub zamiana na kapitał wyemitowanych przez niego papierów dłużnych. To jest właśnie mechanizm bail–in przenoszący ciężar „upadłości” na barki akcjonariuszy.

 

MREL (od ang. minimum requirement for own funds and eligible liabilities) to warunek powodzenia procesu resolution. Jest to wymóg, jaki musi spełniać bank, by ewentualny proces resolution stawał się realny. Obejmuje fundusze własne oraz tzw. zobowiązania kwalifikowane. Te drugie banki mogą zbudować emitując obligacje – nazwijmy je umownie obligacje MREL.

 

O skuteczności resolution może przekonywać przykład hiszpańskiego Banco Popular Español, który na początku czerwca 2017 roku został przejęty za symboliczne 1 euro przez Santander Bank, i odbyło się to bez szkód dla klientów czy podatników. Ucierpieli głównie jego akcjonariusze (bo bank zniknął z giełdy) i wierzyciele (bo zobowiązania skonwertowano na kapitały). Brak zobowiązań kwalifikowanych do MREL uniemożliwił resolution, gdy w tarapaty wpadły włoskie Veneto Banca i Banca Popolare di Vicenza (zostały przejęte przez bank Intesa Sanpaolo, ale ich straty pokryto z publicznych środków).

 

Zdaniem prof. Marcina Liberadzkiego z SGH również niedawny przypadek kłopotów Podkarpackiego Banku Spółdzielczego w Sanoku wyraźnie unaocznił konieczność posiadania przez banki w pasywach obligacji umiejscowionych pomiędzy obligacjami Tier 2 a depozytami samorządów i dużych firm w hierarchii absorpcji strat. – Z powodu braku takowego bufora, w wyniku wszczęcia resolution, istotna część depozytów samorządów i dużych firm jest praktycznie już nie do odzyskania – podkreśla Marcin Liberadzki.

 

Kierunek: zagranica

 

Obecnie wskaźnik Tier1 dla polskiego sektora bankowego wynosi około 17 proc., a dla unijnego około 15,6 proc. Paradoksalnie, mimo że polskie banki są nawet bezpieczniejsze, niż przeciętny bank europejski, to mogą mieć problemy w plasowaniu nowych emisji długu kwalifikowanego do MREL. Tak stwierdził Narodowy Bank Polski w raporcie o rozwoju systemu finansowego Polski w 2018 roku. „W Polsce banki w znacznie większym stopniu, niż w większości państw UE, finansowały się depozytami krajowego sektora niefinansowego. Udział finansowania za pośrednictwem emisji instrumentów dłużnych, mimo wzrostu w 2018 r. do 4,8 proc., nadal należał do jednego z najniższych w UE (średnia dla UE: 12 proc.). Niewielka skala rynku tych papierów wartościowych może w najbliższych latach powodować trudności w plasowaniu nowych emisji instrumentów dłużnych kwalifikowanych do MREL” – stwierdził NBP.

 

Co to oznacza w praktyce? Marcin Liberadzki wyjaśnia: – W bilansach polskich banków obligacje mają mniejszy udział, niż w przypadku banków zachodnioeuropejskich. Dlatego wymóg MREL może być spełniony przez te drugie w zasadzie bez istotnej zmiany struktury pasywów i z wykorzystaniem istniejących instrumentów. W przypadku banków polskich będzie to wymagało istotnego wzrostu emisji obligacji kwalifikowalnych jako MREL, głównie w postaci obligacji nieuprzywilejowanych.

 

Szacunki dotyczące koniecznej emisji obligacji MREL–owych wahają się od 30 do 100 mld zł. Wedle szacunków firmy doradczej EY, wyniesie ona co najmniej 50 mld zł. – To kwoty duże, zwłaszcza w kontekście płytkości polskiego rynku obligacji nieskarbowych o nominale emisji około 20 mld zł rocznie, w tym obligacji bankowych 6–7 mld zł – wskazuje Marcin Liberadzki.

 

Dlatego polskie banki będą z pewnością dokonywać emisji za granicą. Potwierdziły to „Gazecie Bankowej” największe polskie banki, czyli PKO BP i Bank Pekao. Może to być swego rodzaju szansa dla nich, jeśli podołają wyzwaniu. – Niewykluczone, że wykorzystane zostaną dotychczasowe doświadczenia banków, które należą do zagranicznych podmiotów dominujących. Możliwe będzie także odwołanie się do doświadczeń banków hipotecznych przy emisjach hipotecznych listów zastawnych, które są notowane na giełdzie papierów wartościowych w Luksemburgu. Emisje MREL–owe byłyby skierowane do profesjonalnych inwestorów i denominowane przede wszystkim w euro, co mogłoby zostać wykorzystane jako finansowanie i naturalne zabezpieczenie. Stanowi to szansę o tyle, że w strukturze aktywów walutowych banków dominują aktywa wyrażone w euro – tłumaczy Jacek Barszczewski, dyrektor Departamentu Komunikacji Społecznej KNF.

 

Warto zauważyć, że polski ustawodawca stworzył kategorię zobowiązań typu podrzędny dług uprzywilejowany, który ma pomóc bankom w spełnieniu wymogu MREL. – Obecnie w krajach UE obserwujemy dużą skalę emisji tego rodzaju długu, przy dużym popycie ze strony inwestorów. Duże wolumeny nie odbijają się negatywnie na spreadach. Pojawiają się także emisje tego typu, będące jednocześnie obligacjami ekologicznymi. Na przestrzeni ostatnich dwóch lat spready dla tego rodzaju instrumentów systematycznie maleją, podobnie jak w przypadku długu kwalifikowanego jako dodatkowe fundusze podstawowe. Może to rokować pomyślnie dla tego rodzaju długu – wskazuje Jacek Barszczewski.

 

Podobnie sytuację widzą banki. – Skoro bankowy dług podporządkowany cieszył się dużym zainteresowaniem inwestorów, wydaje się, że obligacje MREL również powinny się nim cieszyć – mówi Mariusz Wójcik, dyrektor Działu Emisji Długu w Alior Banku. – Należy tutaj zaznaczyć, że oczekiwania inwestorów zagranicznych co do poziomów marż są zdecydowanie wyższe, niż inwestorów krajowych. Presja podażowa i wychodzenie na rynki zagraniczne będą miały wpływ na wzrost poziomu marż. Może to skutkować tym, że poziom marż dla obligacji MREL będzie bardziej zbliżony do poziomu marż obligacji podporządkowanych, niż obligacji zwykłych – dodaje.

 

W stronę bankowości inwestycyjnej

 

Eksperci zgodnie twierdzą, że wyzwanie pod postacią MREL, w obliczu presji na rentowność, stanowi dla polskich banków dodatkowy problem. Przypomnijmy, że wskaźnik zwrotu na kapitale (ROE) dla krajowego sektora wynosi około 7,4 proc., czyli jest nieco poniżej średniej dla całego Starego Kontynentu, ale powyżej średniej, jeśli chodzi o banki Unii Europejskiej (6,5 proc.). Czyli – kolokwialnie rzecz ujmując – banki nie zarabiają kokosów, wbrew obiegowej opinii.

 

– Konieczność wyemitowania zobowiązań w celu spełnienia wymogu MREL będzie mieć negatywny wpływ na rentowność sektora – mówi zdecydowanie Paweł Flak, parter w EY, ekspert w zakresie sektora finansowego. – Koszt finansowania takich operacji będzie znaczny. Tymczasem polskie banki nie potrzebują takiego źródła finansowania, szczególnie w świetle utrzymującej się nadpłynności w sektorze – podkreśla.

 

Podobnie twierdzi Jakub Niesłuchowski, dyrektor Pionu Finansów w PKO Banku Polskim. – Koszty emisji będą szczególnie wysokie dla banków o niższych ratingach, gdzie różnice w marżach mogą sięgać nawet kilkuset punktów bazowych. W przypadku emisji w walucie obcej dodatkowym kosztem będzie również wymiana środków pozyskanych z emisji na złote, w przypadku braku możliwości ulokowania środków w walucie – mówi Jakub Niesłuchowski. – Dodatkowym wyzwaniem, szczególnie dla małych banków, będzie stworzenie procesów mających na celu przygotowanie i przeprowadzenie samej emisji – dodaje.

 

Zdaniem Pawła Flaka, konieczność emisji instrumentów MREL od razu stawia banki na słabszej pozycji, bo oznacza konieczność zainwestowania środków w aktywa o wyższej oczekiwanej stopie zwrotu. – To może oznaczać zwiększenie poziomu ryzyka, a tym samym docelowo wyższy nominalny poziom wymogu MREL w przyszłości – ostrzega ekspert EY.

 

– Banki krajowe finansują się prawie wyłącznie tanimi depozytami. Zastąpienie ich w jakiejś części droższymi obligacjami powoduje konieczność zwiększenia rentowności aktywów. W obliczu konkurencji w polskim sektorze, przerzucenie kosztów na klienta może powieść się tylko połowicznie – potwierdza Marcin Liberadzki.

 

Nieco inaczej sprawę widzi Paweł Rzeźniczak, dyrektor departamentu relacji inwestorskich i rozwoju grupy w Banku Pekao. – Z jednej strony znacząca skala emisji nowych obligacji podporządkowanych może mieć negatywny wpływ na marżę odsetkową. Z drugiej strony dodatkowa płynność pozyskana przez sektor może pomóc dalej obniżać koszt depozytów – zwraca uwagę Paweł Rzeźniczak.

 

Według Pawła Flaka, na skutek swoistego efektu domina, na skutek wymogów MREL może zmienić się polityka kredytowa polskich banków. Mogą się także pojawić nowe produkty finansowe. – Banki zaczną poszukiwać możliwości optymalizacji poziomu aktywów ważonych ryzykiem, poprzez zastosowanie tam, gdzie będzie to możliwe, preferencyjnych wag ryzyka. Dużą rolę w tym zakresie mogą odgrywać transakcje sekurytyzacji, które coraz częściej mają dla banków pozytywny efekt kapitałowy – tłumaczy partner w EY.

 

Podobnie sądzi Marcin Liberadzki. – Szukanie aktywów o wyższej marży odsetkowej lub wyższej stopie zwrotu w praktyce może oznaczać bodziec dla banków do większego zaangażowania się w nowe obszary. Mam tu na myśli przede wszystkim bankowość inwestycyjną. To może przeformatować obraz polskich banków jako instytucji o tradycyjnych produktach podanych w bardzo nowoczesnej formie – uważa ekspert z SGH.

 

Coraz bliżej konsolidacji

 

Co się stanie, jeśli polskim bankom nie uda się dobrze zainwestować? No cóż, możliwe że MREL przyczyni się do przyspieszonej konsolidacji sektora. – Brak udanych inwestycji będzie niestety negatywnie oddziaływał na rentowność polskich banków. W takim otoczeniu będzie im coraz trudniej plasować kolejne emisje – ostrzega prof. SGH Magdalena Kozińska. – Pewnym problemem może się też okazać okres emisji. Działające w Polsce banki sygnalizują już pewne zamiary w emitowaniu MREL. Ale mam wrażenie, że zbytnio nie spieszą się. Obawiam się, że może okazać się, że tuż przed okresem, kiedy MREL zacznie obowiązywać, będą chciały wyemitować wszystko na raz. Wtedy zrobi się na rynku długu tłoczno, konkurencję o pieniądze inwestorów wygrają oczywiście duże banki. Zaostrzy to problemy mniejszych banków – tłumaczy Magdalena Kozińska.

 

– Wielkość banku będzie mieć znaczenie w plasowaniu emisji na eurorynku, gdzie liczy się renoma banku i jego rating. Małe i średnie polskie banki będą zdane wyłącznie na rynek krajowy. To może przyspieszyć dokonujący się proces konsolidacji sektora – wtóruje jej Marcin Liberadzki. – Tym bardziej, że to duże banki będą plasować tzw. instrumenty AT1 CoCos, które są pożądane przez emitentów jako aktywa wypełniające fundusze własne. Poza tym szacuje się, że duże banki zaoferują spread obligacji nieuprzywilejowanych rzędu 150 punktów bazowych, podczas gdy małe i średnie będą musiały zaoferować spread rzędu 200–300 punktów – dodaje.

 

Na dziś trudno określić dokładnie potrzeby polskich banków w zakresie instrumentów MREL, a tym samym wpływ tych regulacji na ich rentowność. Dlaczego? Niektóre banki komercyjne, szczególnie te giełdowe, publikują co prawda informacje dotyczące wymogu MREL nałożonego przez BFG, oraz termin spełnienia tego wymogu. Problem w tym, że planowane są zmiany przepisów prawa, wynikające z konieczności wdrożenia nowelizacji dyrektywy BRR do polskiego porządku prawnego, co powinno nastąpić do 28 grudnia 2020 roku. – Nowelizacja w dużym stopniu zmieni sposób wyrażenia wymogu MREL – zwraca uwagę Jacek Barszczewski, dyrektor Departamentu Komunikacji Społecznej KNF.

 

Ryzyko nie znika

 

Polskie banki są, oczywiście, bankami europejskimi. Na razie nie mają globalnych ambicji, ale wszystko przed nimi. Pytanie, jaki wpływ będzie miało resolution na cały europejski sektor bankowy w kontekście konkurencji na globalnym rynku finansowym nie dotyczy więc naszych banków bezpośrednio, ale z pewnością jest ważne w kontekście ich przyszłości.

 

Banki działające globalnie, o wysokim znaczeniu systemowym, są już obecnie obciążone wymogami TLAC (total loss–absorbing capacity), które zostały wprowadzone przez Financial Stability Board. Podstawą do wyznaczenia obydwu norm – zarówno tej europejskiej, jak i globalnej – jest poziom aktywów ważonych ryzykiem. – Oznacza to, że te banki, które stosują metody zaawansowane do kalkulacji wymogów kapitałowych i w rezultacie odnotowują istotne uzyski kapitałowe, w ujęciu nominalnym muszą spełnić niższy wymóg. To stawia je w bardziej uprzywilejowanej pozycji w stosunku do banków korzystających z metody standardowej w ryzyku kredytowym, jak również banków działających w jurysdykcjach, w których wprowadzono bardziej restrykcyjne wagi ryzyka – tłumaczy Paweł Flak. – Docelowo, w związku z ograniczeniami w zakresie możliwych do uzyskania korzyści kapitałowych wynikającymi z postanowień Komitetu Bazylejskiego, ta dysproporcja będzie się zmniejszać – dodaje.

 

– Reżim bail–in został przyjęty także poza Europą, przede wszystkim w USA i regionie Azji i Pacyfiku. Przy wszystkich odmiennościach, jedna reguła obowiązuje powszechnie: obligacje banków, inne niż AT1 CoCos Tier 2, narażone są na umorzenie na podstawie decyzji organu resolution. Należy pamiętać, że banki konkurujące globalnie to największe banki, podlegające jednolitym regułom TLAC na całym świecie – tłumaczy Marcin Liberadzki.

 

Eksperci oceniają ideę bail–in generalnie pozytywnie. – Globalny system finansowy powinien dążyć ku zmniejszeniu ryzyka systemowego i ograniczania potencjalnej pomocy sektora państwowego przy dokapitalizowywaniu banków, co jest celem MREL oraz w perspektywie globalnej TLAC – przekonuje Jakub Niesłuchowski, dyrektor pionu finansów w PKO Banku Polskim.

 

Niektórzy eksperci widzą jednak ułomności idei bail–in. Prof. Magdalena Kozińska wskazuje, że unijne regulacje zabraniają, aby obligacje MREL trafiały do inwestorów detalicznych. – Oznacza to, że te papiery muszą być obejmowane przez inne instytucje finansowe. Czyli ryzyko w systemie finansowym jest przesuwane, ale nie redukowane. Poza tym zmuszając banki do emisji de facto zmuszamy je do wzrostu, czyli zaostrzamy problem too–big–to–fail – podkreśla ekspertka z SGH.

 

Na skutek spełniania wymogów MREL polskie banki będą też ściślej powiązane z rynkiem zachodnim. To niekoniecznie musi im wyjść na zdrowie. – Polskie banki staną w obliczu zupełnie nowego dla nich zjawiska uzależnienia się od zagranicznych rynków. Każde załamanie się kursu złotego lub osłabienie ratingu Polski będzie groziło odcięciem od tych rynków. Tym samym powstaje nowe ryzyko systemowe – uważa Marcin Liberadzki.

 

Poza tym, jak zwraca uwagę Paweł Flak z EY, walutowe niedopasowanie aktywów i pasywów banku w wyniku konieczności przeprowadzenia istotnych emisji na rynkach zagranicznych może oznaczać wzrost ryzyka dla całego sektora. – To dodatkowy czynnik ryzyka systemowego, po już dziś występującym niedopasowaniu terminów zapadalności aktywów i pasywów – twierdzi Paweł Flak.

 

Piotr Rosik, Gazeta Bankowa

wyszukiwanie po:

Newsletter BDO

Chcesz otrzymywać najnowsze informacje o najnowszych artykułach, aktualnościach i szkoleniach?